Zacznę od stwierdzenia, że ​​naprawdę nie lubię sztuczna opalenizna. Nienawidzę zamieszania związanego z jego nakładaniem, nienawidzę zapachu, nienawidzę tego, jak plami moją białą pościel i naprawdę, naprawdę nienawidzę sposobu, w jaki sprawia, że ​​moja skóra wygląda nienaturalnie pomarańczowo i smugami. Jako ktoś, kto kocha sposób, w jaki naturalna opalenizna wygląda, to stawia mnie w trudnej sytuacji. Albo ryzykuję nieodwracalne uszkodzenie słońca i inne poważne schorzenia, próbując osiągnąć a złoty połysk naturalnie, albo po prostu ssam i sięgam po butelkę.

Zawsze uważałam, że opalam się dość łatwo i rzadko się palę, więc założyłam, że moja skóra jest nieco odporna na uszkodzenia słoneczne. Jednak gdy tylko pojawiły się przebarwienia i drobne zmarszczki, wiedziałam, że nadszedł czas, aby zmienić swój pogląd. Zacząłem nakładać kremy na SPF każdego dnia – w deszczu lub w blasku – i szukałem innych sposobów na uzyskanie naturalnie wyglądającej opalenizny.

Jakby bogowie piękna patrzyli na mnie z góry, mniej więcej w tym czasie otrzymałem również butelkę Bondi Sands 

Samoopalająca pianka napowietrzająca Aero (19 £) na poczcie. Chociaż słyszałem wszystko o cudach tej australijskiej marki do opalania, po prostu nie zostałem sprzedany. Jeśli to była sztuczna opalenizna, po prostu nie chciałem. Tak więc leżał na mojej półce w łazience, zupełnie nietknięty przez kilka tygodni. Tak było do czasu, gdy lato mocno uderzyło i musiałem zamienić dżinsy na szorty. Pewnego gorącego popołudnia, kiedy przygotowywałam strój na festiwal muzyczny następnego dnia, spojrzałam na moje lepkie nogi i sięgnęłam po butelkę Aero.

Przede wszystkim chcę podkreślić, że to, że nie lubię sztucznej opalenizny, nie oznacza, że ​​nie wypróbowałem niezliczonych formuł. Więc uwierz mi, kiedy mówię, że mam nigdy próbowałem czegoś takiego jak Aero. W przeciwieństwie do brudzących się pianek i rozmazujących się balsamów, ta konkretna formuła jest napowietrzona, gęsta i bardziej ubita niż tradycyjna pianka.

Nie tylko sprawia to, że jest niezwykle łatwy w aplikacji (nigdzie nie kapie ani nie wycieka), ale także rozprowadza się gładko, prawie jak masło. Zauważyłem też, że nie przywiera do suchych łat ani nie pozostawia lepkich pozostałości, w przeciwieństwie do innych, które próbowałem w przeszłości. Kiedy nałożyłem jedną warstwę na całe moje ciało, zdałem sobie sprawę, że w rzeczywistości cały proces aplikacji był dość terapeutyczny i – ośmielę się to powiedzieć – przyjemny.

Kiedy kontynuowałem swój dzień i pozwoliłem, aby opalenizna się rozwinęła, zauważyłem, że kolor przewodnika zmienił się dość chorowity odcień zieleni i przypomniałam sobie, że idealna formuła sztucznej opalenizny jest po prostu zbyt dobra, aby być prawda. Mając bardzo małe oczekiwania, jakieś osiem godzin później, tuż przed snem, wskoczyłam pod prysznic, żeby to wszystko spłukać. Jednak, gdy osuszyłem nogi, zauważyłem, że moja skóra wyglądała na prawie złocistą. Zapomnij o pomarańczowych tonach, które obecnie możesz kojarzyć z fałszywą opalenizną – te rzeczy pozostawione głęboki, złoty odcień brązu, który naprawdę sprawił, że wyglądałam, jakbym spędziła kilka dni na Bondi Plaża. Poszedłem do łóżka zadowolony.

Nie trzeba dodawać, że następnego dnia otrzymywałem niezliczone „byłeś na wakacjach?” pytania. Od tego momentu nie oglądałem się za siebie. Przeszedłem przez niezliczoną ilość butelek, a nawet zacząłem zanurzać w nich palec u nogi inne formuły także. Chociaż nikt nie ma porównania, uważam Bondi Sands Aero za produkt, który w końcu przekonał mnie, że sztuczna opalenizna nie jest tak naprawdę najgorszą rzeczą na świecie i za to jestem dozgonnie wdzięczna.